Streszczenia i opracowania lektur szkolnych klp klp.pl
W języku poetyckim Lechonia można dopatrzyć się fascynacji osiągnięciami wielkich twórców. Jego wiersze często stanowią polemikę z tekstami innych, lub odwołują się do cudzych słów i myśli. Język przepełniony jest symbolami i aluzjami, które wymagają od czytelnika nie lada wiedzy. Inaczej sytuacja wyglądała później. Mniej więcej od czasu pracy nad Srebrnym i czarnym przekonał się do dosłowności i bezpośredniości przekazu poetyckiego, choć wciąż z lubością przytaczał w swoich wierszach myśli oraz słowa innych ludzi. Wiele jego utworów powstała jako odpowiedź na cudze dzieła, na przykład Na „Boskiej komedii” dedykacja, Romantyczność, Mędrca szkiełko, Iliada, Grób Agamemnona i wiele innych.

Dla Lechonia poezja była czymś na pograniczu literatury i muzyki. Pojmował ją podobnie jak jego poprzednicy, m.in. Henri Bremond, który stworzył koncepcję „poezji czystej”. Muzyczność poezji miała odróżnić ją od zwyczajnej literatury, nadać jej unikalność i niepowtarzalność. Samą poetyckość uważał za niemożliwą do przedstawienia za pomocą słów, a wiersze stanowiły jedyny sposób do połączenia się rzeczywistością metafizyczną. Przeżycie poetyckie pojmował niejako jako akt religijny.

Jak zauważa Tadeusz Witkowski:
W biografii Lechonia dwie postawy ścierały się przede wszystkim – klasyczna i romantyczna. Prowadziło to do wewnętrznych napięć; do stapiania lęku przed ekshibicjonistycznymi wynurzeniami ze skargą na ból codziennej egzystencji, do modelowania życia według literackich wzorów z jednoczesnym podkreśleniem dystansu wobec odgrywanych ról. W sztuce triumfował najczęściej wodzący czytelnika po literackich tropach klasyk. Tragiczna śmierć nadała jego biografii nowy sens. W ostatecznym rozrachunku pozostał autor Erynii jednym z najbardziej romantycznych twórców w polskiej literaturze XX wieku.


Jan Lechoń - notatka szkolna


Naprawdę nazywał się Leszek Serafinowicz. Urodził się 13 czerwca 1899 roku w Warszawie, jako drugi syn Władysława i Marii Serafinowiczów.

Młody Serafinowicz dorastał w Warszawie. Uczęszczał najpierw do szkoły realnej imienia Stanisława Staszica, a następnie do gimnazjum imienia Emiliana Konopczyńskiego.

Nadspodziewanie szybko zadebiutował jako literat. Jeszcze jako uczeń, w wieku czternastu lat, wydał dwa zbiory poezji. W 1913 nadkładem jego ojca ukazał się Na złotym polu, a rok później Po różnych ścieżkach. Obydwa podpisał pseudonimem „Jan Lechoń”, którym posługiwał się już do śmierci.

Po zdaniu matury dostał się na Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Warszawskiego. Na uczelni współredagował pismo studenckie „Pro Arte et Studio”. Wówczas też zaczął pisać i gromadzić wiersze satyryczne.

Już w wolnej Polsce współdziałał z takimi poetami jak Julian Tuwim, Antoni Słonimski i Tadeusz Raab. Spotykali się w kawiarni „Pod Picadorem”, a z czasem utworzyli nieformalny ruch literacki pod nazwą Skamander. Rok 1920 przyniósł Lechoniowi największy sukces artystyczny, czyli publikację rewelacyjnego tomu poezji Karmazynowy poemat. Cztery lata później podobny poziom popularności osiągnął kolejny tomik Srebrne i czarne. Po jego opublikowaniu poeta zamilkł na długie lata.

Lata 1930-39 spędził w Paryżu, gdzie pełnił obowiązki attache kulturalnego ambasady polskiej. Wojna i klęska Francji spowodowały przeprowadzkę do Stanów Zjednoczonych. Tam pracował w radiu i jako redaktor kilku pism, wydał też kolejne zbiory wierszy Lutnia Bekwarku (w 1942 roku), Aria z Kurantem (w 1945 roku) i cykl Marmur i róża (z 1954 roku).

Od sierpnia 1949 roku do śmierci pisał dziennik. Jan Lechoń popełnił samobójstwo 8 czerwca 1956 roku. Wyskoczył z mieszczącego się na dwunastym piętrze okna swojego pokoju w nowojorskim hotelu Henry Hudson. Prochy poety przez długi czas spoczywały na cmentarzu w nowojorskiej dzielnicy Queens, lecz w 1991 roku przeniesiono je na Cmentarz Leśny w Laskach i pochowano w rodzinnym grobie Serafinowiczów.

Jan Lechoń - biografia


Naprawdę nazywał się Leszek Serafinowicz. Urodził się 13 czerwca 1899 roku w Warszawie, jako drugi syn Władysława i Marii Serafinowiczów. Ojciec przyszłego poety pracował jako urzędnik w biurze Dyrekcji Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Matka była prywatną nauczycielką geografii. O kobiecie Lechoń pisał później w swych dziennikach, że miała ambicje wychować go na drugiego Słowackiego.

Młody Serafinowicz dorastał w Warszawie. Uczęszczał najpierw do szkoły realnej imienia Stanisława Staszica, a następnie do gimnazjum imienia Emiliana Konopczyńskiego. W rodzinnym domu młodzieńca panowała niezwykle patriotyczna atmosfera. Rodzice wpajali w niego ideały walki o niepodległość. Serafinowicz żywo interesował się historią Polski, w czym dodatkowo pomagali mu nauczyciele z gimnazjum Konopczyńskiego, pierwszego warszawskiego męskiego gimnazjum, gdzie językiem wykładowym był polski.

Nadspodziewanie szybko zadebiutował jako literat. Jeszcze jako uczeń, w wieku czternastu lat, wydał dwa zbiory poezji. W 1913 nadkładem jego ojca ukazał się Na złotym polu, a rok później Po różnych ścieżkach, który młody poeta zadedykował Leopoldowi Staffowi. Obydwa podpisał pseudonimem „Jan Lechoń”, którym posługiwał się już do śmierci. W 1914 roku osiągnął kolejny sukces – teatr w Pomarańczarni wystawił jego jednoaktową sztukę W pałacu królewskim.

Po zdaniu matury dostał się na Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Warszawskiego. Na uczelni współredagował pismo studenckie „Pro Arte et Studio”. Wówczas też zaczął pisać i gromadzić wiersze satyryczne, które wydał w 1918 roku w zbiorze zatytułowanym Królewsko-polski kabaret 1917-1918, i w 1919 roku – Faceje republikańskie. Rok później połączył on obydwa cykle w jeden zatytułowany Rzeczpospolita babińska.

Już w wolnej Polsce współdziałał z takimi poetami jak Julian Tuwim, Antoni Słonimski i Tadeusz Raab. Spotykali się w kawiarni „Pod Picadorem”, a z czasem utworzyli nieformalny ruch literacki pod nazwą Skamander. Rok 1920 przyniósł Lechoniowi największy sukces artystyczny, czyli publikację rewelacyjnego tomu poezji Karmazynowy poemat. Cztery lata później podobny poziom popularności osiągnął kolejny tomik Srebrne i czarne. Po jego opublikowaniu poeta zamilkł na długie lata.

Karmazynowy poemat to bardzo zróżnicowany i bogaty zbiór wierszy, swoją retoryką i patosem patriotycznym doskonale wpisujący się w popularny w latach 1916-1920 nurt. Wiele z wierszy zawartych w tym tomie doskonale nadaje się do recytacji, chociażby Piłsudski. Problematyka podjęta w Karmazynowym poemacie to kontynuacja rozważań polityczno-społecznych podjętych przez Lechonia w gazecie studenckiej „Pro Arte et Studio”.

Jan Lechoń w środowisku warszawskim postrzegany była niemal jako postać tragiczna. Taki wizerunek zawdzięczał kompleksom, problemom finansowym, miłosnym, depresjom, a także pierwszej próbie samobójczej, której się podjął już w 1921 roku, kiedy to czuł się obezwładniony przez sukces Karmazynowego poematu.

Okres wojny polsko-bolszewickiej przepracował w Biurze Prasowym Naczelnego Wodza Józefa Piłsudskiego. Po zakończeniu działań zbrojnych wstąpił do Związku Zawodowego Literatów Polskich, a także został sekretarzem generalnym polskiego PN Clubu założonego przez Stefana Żeromskiego.

Przez dwa lata (od 1926 do 1928 roku) pełnił funkcję redaktora naczelnego czasopisma satyrycznego „Cyrulik Warszawski”. Rok po rozstaniu się z „Cyrulikiem” objął stanowisko sekretarza w redakcji „Pamiętnika Warszawskiego”.

Lechoń zdecydował się na emigrację. Pod koniec 1929 roku wyjechał do Paryża, gdzie zatrudnił się jako attache kulturalny przy Ambasadzie Polskiej. We Francji mieszkał blisko dziesięć lat, lecz dla jego twórczości był to okres wielkiej posuchy. Nie ukazywały się jego dzieła, a on sam popadał w stany depresyjne spowodowane artystyczną niemocą. Jedyną formą aktywności literackiej Lechonia były szopki polityczne pisane razem ze Słonimskim i Tuwimem.

Dopiero wybuch drugiej wojny światowej pobudził drzemiący w nim talent poetycki. Po wkroczeniu hitlerowców do Paryża przeniósł się do Brazylii, skąd trafił do Stanów Zjednoczonych. Tam ukazały się wreszcie kolejne zbiory poezji Lutnia Bekwarku (w 1942 roku), Aria z Kurantem (w 1945 roku) i cykl Marmur i róża (z 1954 roku).

Powrócił do redagowania gazet. W latach 1943-1946 (wraz z Kazimierzem Wierzyńskim i Józefem Wittlinem) stał na czele polonijnego „Tygodnika Polskiego”. Nawiązał też ścisłą współpracę z nowojorskim Polskim Instytutem Naukowym, a także z ukazującym się w Londynie czasopismem literackim „Wiadomości”. Na łamach tego pisma opublikował cykl esejów poświęconych narodowemu wieszczowi zatytułowany po prostu Mickiewicz w setną rocznicę jego śmierci.

Od sierpnia 1949 roku do śmierci pisał dziennik. W swoim Dzienniku opisywał sumiennie wydarzenia z życia, przemyślenia, dużo miejsca poświęcił również opisom niemocy pisarskiej. Zapiski osobiste poety zdominowane są przez tematykę homoseksualną, lecz nie napisał on nigdy o swojej orientacji wprost. Badacze literatury twierdzą, że tajemniczą Ukochaną Osobą, o której uporczywie pisał Lechoń jest niejaki Aubrey Johnston. Poeta wielokrotnie wspomina również o swoich romansach, których się wstydzi i uważa je za nieczyste. Nie wspomina nigdy osób, z którymi łączyły go te kontakty. Uważa się, że nie akceptował swojego homoseksualizmu i nie potrafił się z nim pogodzić. Co więcej w wielu fragmentach Dzienników otwarcie krytykował i potępiał działaczy ruchu homoseksualnego, którzy nie kryli się ze swoją orientacją i walczyli o prawa dla siebie. Lechoń bez wahania nazywał ich pederastami. Jak to często bywa w tego typu zapiskach wielkich artystów, przepełnione są one megalomanią, egocentryzmem i pogardą wobec innych twórców, nie inaczej jest w przypadku Dzienników Lechonia. Poeta odnotował, że Iwaszkiewicz to idiota, Jastrun grafoman, Broniewski jest zapity, Nałkowska bez cienia indywidualności, Miłosz jako poeta jest to gówno psie.



Jan Lechoń popełnił samobójstwo 8 czerwca 1956 roku. Wyskoczył z mieszczącego się na dwunastym piętrze okna swojego pokoju w nowojorskim hotelu Henry Hudson.

Pojawiało się wiele teorii co do motywów powodujących Lechoniem. Nie było tajemnicą, że cierpiał na przewlekłe stany depresyjne. Uważa się też, że czuł się zaszczuty przez polonijne środowisko, które nie akceptowało jego homoseksualizmu. Orientacja seksualna była najbardziej skrywanym sekretem poety, dlatego hipoteza ta wydaje się być nietrafiona. Inni twierdzą, że jako zapalony antykomunista nie mógł znieść wieści z Polski.

Prochy poety przez długi czas spoczywały na cmentarzu w nowojorskiej dzielnicy Queens, lecz w 1991 roku przeniesiono je na Cmentarz Leśny w Laskach i pochowano w rodzinnym grobie Serafinowiczów.

Dzienniki Lechonia - opracowanie


„Dziennik” poety to popis megalomanii, hipokryzji i hipochondrii, ale też dramatyczności sytuacji homoseksualisty, który nie potrafi zaakceptować swojej orientacji seksualnej. To także świadectwo, że konserwatywni geje i lesbijki nie są wynalazkiem naszych czasów, byli/były zawsze. Czasami zresztą Lechoń potrafi być w swoich zapiskach naprawdę sympatyczny, choćby, gdy opowiada anegdotę: "Matka mówi do 5-letniego synka: 'Czemuś wyszedł na drogę?' 'Piesek mnie namówił.' Matka wychodzi, wraca i konstatuje: 'Piesek mówi, że cię nie namawiał.' 'Piesek kłamie'."
( źródło on-line: http://www.innastrona.pl/kult_ludzie_lechon.phtml).

Dzienniki Jana Lechonia stanowią bogate źródło wiedzy o złożonej osobowości poety oraz są ważnym dokumentem epoki XX-lecia międzywojennego oraz współczesności. To z nich dowiadujemy się na przykład, jakim rodzajem kobiety była dla Józefa Piłsudskiego Polska:

Kaden, po śmierci Piłsudskiego, długo mi tłumaczył, że w polityce pozwalał on sobie na wszystko (wbrew głoszonym przez siebie ideom), że cały idealizm przeniósł w bardzo mało znane nam swoje życie miłosne. Polska była dla Piłsudskiego - tak mówił Kaden - kobietą, ale kobietą bynajmniej nie idealną. Kiedy wybuchał przeciw niej, zawsze nazywał ją ladacznicą. Coś w tym jest istotnego. I nagły, na parę lat przed śmiercią, szalony wybuch erotyczny Starego w stosunku do pani Lewickiej - to dowód, że jego dzieło polityczne było sublimacją uczuć osobistych, a nawet zmysłów.


Choć zostały wydane w Londynie na przełomie lat 60. i 70. (dokładnie w okresie 1967-73), to jednak w Polsce ukazały się – ze względu na panujący w kraju komunizm – dopiero na początku lat 90 (dokładnie w 1992 roku, w twardej okładce nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego).

Lechoń zaczął spisywać swoje wspomnienia i spostrzeżenia, gdy wyemigrował z Paryża do Stanów Zjednoczonych. Pierwszy wpis datuje się na sierpień 1949 roku, ostatni – na kilka dni przed samobójczą śmiercią autora w 1956 roku. Przez te latach powstały trzy grube tomiszcza zapisków (około trzech tysięcy stron, w zależności od wydania!).

Poeta i współzałożyciel grupy poetyckiej Skamander prowadził swój dziennik bardzo szczegółowo i skrupulatnie. Pisał codziennie!

Wiele uwagi poświęcił literaturze, malarstwu i muzyce. Ponadto dzielił się w nim rozterkami związanymi z poczuciem wyczerpania, wypalenia, z miesiącami braku natchnienia i twórczej niemocy (wielokrotnie przewijają się zwroty: piszę z wielkim trudem; bardzo złe pisanie; parę godzin przy stole bez żadnego rezultatu; długa męczarnia i zwątpienie; klęska zupełna), przemyśleniami dotyczącymi losów Polski, gorzkimi uwagami poczynionymi na własny temat, a spowodowanymi nietolerancją społeczeństwa.

Nigdy nie wspomniał w nim wprost o swoim homoseksualizmie, nie mniej jednak ten aspekt jego życia często przewija się w zawoalowany sposób na kartach intymnych zapisków. Pod określeniem najdroższa osoba kryje się oczywiście długoletni partner poety - Aubrey Johnson. Z obecnej perspektywy może się nam wydawać niezrozumiałe, że Lechoń nie stanął twarzą w twarz z prawdą i nie zrobił popularnego w ostatnim czasie w Polsce (nie wspomnę już o krajach Zachodnich) comming out, ale nawet po śmierci Lechonia, w latach 60. i 70., a może i nawet dziś – fakt jego odmiennej, niż „jedynie słuszna”, orientacji seksualnej, był głęboką ukrywaną tajemnicą poliszynela. Gdy rok temu, w 2008 roku Krzysztof Tomasik opublikował nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej monografię Homobiografie. Pisarki i pisarze polscy XIX i XX wieku, udokumentował tezę o permanentnym przemilczaniu homoseksualizmu Lechonia, co potwierdził w swojej recenzji w „Czasie Kultury” (5/2008) Błażej Markocki. Opinia jest tak istotna, że warta zacytowania prawie w całości :

Książka opisuje również pewną nieprzepracowaną żałobę, którą jawna tajemnica podtrzymuje. Weźmy przykład Lechonia. Cudowne dziecko polskiej literatury, homoseksualista-konserwatysta, antykomunista, samobójca, wokół którego odprawiono wiele rytuałów „chowania w szafie”, obecnie ulubiona figura prawicowego dyskursu (gdzie występuje w roli „dobrego homoseksualisty”). Jak wynika z książki Tomasika sporo zrobiono, żeby nie można było porozmawiać z Aubreyem Johnstonem (zamieszkałym w USA), długoletnim partnerem Lechonia. Biografowie byli odsyłani z kwitkiem, a Johnston w najlepszym razie lekceważony jako „nikt”. To nie tylko strata dla polskiej kultury, ale również przemoc symboliczna wobec konkretnego człowieka. Bo strażnicy „szafy” i pomników, nawet jeśli sami fotografują się z żonami, biorą śluby tudzież rozwody, będą bezwzględni wobec homoseksualnej żałoby.

Trzeba bowiem pamiętać o drugiej stronie medalu. Wielkie fragmenty życia ludzi takich jak Lechoń są zakłamywane. Bo nie chodzi tylko o – często dziś podnoszone – prawo do legalnego związku. Chodzi również o prawo do legalnej żałoby. O to, żeby można było wyrazić publicznie ból, do czego każdy heteroseksualista (po śmierci żony czy męża) ma prawo.

Czy Aubrey Johnston był na pogrzebie Lechonia? A może powinien go organizować? W istocie jego historia była bardzo dramatyczna: w momencie samobójstwa partnera przebywał w Europie i przez kilka miesięcy wysyłał listy do zmarłego Lechonia, nie wiedząc że ten nie żyje. Szybko stał się nielegalny, bez prawa do wyrażenia wspomnień. I najważniejszego: prawa do legalnej żałoby. Takich historii w książce Tomasika jest poukrywanych więcej.

Dziś zatem należy sobie powiedzieć jasno: obrońcy homoseksualnej „szafy” działają na szkodę polskiej kultury. Wywiad-rzeka z Johnstonem byłby ogromnym wkładem do rodzimej kultury; mógłby ukazać się na przykład w bibliotece „Więzi”, która specjalizuje się w Lechoniu. Byłaby to książka fascynująca i ogromnie ważna. Jednak akcja obrońców „szafy” się powiodła. Aubrey Johnston zmarł w 2003 roku i nic już nie powie.


Zatem wydaje się uzasadnionym fakt, iż Johnston w Dziennikach występuje jako kobieta (sugeruje to rodzaj żeński), że Lechoń nazywa go Najdroższą osobą, zastanawiając się jak ktoś, kto czuje się osaczony i prześladowany: Czy wie ona, o czym sam nieraz nie wiem, że jest wciąż i chyba będzie na zawsze najdroższa? (wpis z 1 sierpnia 1951 roku). Dowodem miłości łączącej obu mężczyzn są słowa z 22 lutego 1951 roku, gdy Lechoń pisze: w ostatniej mojej od ośmiu już lat sprawie na pewno jest „najdroższa osoba”, na pewno chodzi mi o nią, o jej przyszłość, spokój jej myśli, jej zdrowie.

Inne zapiski dotyczące prywatności Lechonia traktują o jego krótkotrwałych, czasem przygodnych i nic nieznaczących „związkach”, które zazwyczaj opierały się na seksie. Wszystkie takie „wybryki” przyprawiały go o wyrzuty sumienia, powodowały żal i wstyd, wywoływały frustrację i zniesmaczenie swoim postępowaniem. W swoich zapiskach był bardzo ostrożny. Nigdy nie zdradził płci współuczestnika „romansu”: miałem dziś rano coś, co nazwałbym poetycznie 'romansem', ale co należy rozumieć bardziej realistycznie. Było to, jeśli nie wbrew mej woli, to w każdym razie dla spełnienia woli innej czy Nie tylko zawracanie głowy w związku z wieczorem Boya przeszkodziły mi w pracy. Ale również 'romans', wcale niekonieczny, co znaczy właściwie niepotrzebny.

Biorąc pod uwagę przesadną ostrożność w pisaniu o swoim homoseksualizmie dziwi fakt, iż Lechoń mnóstwo stron poświęcił opisywaniu tej orientacji u innych osób. Z jednej strony dał tym dowód, że obraca się wśród ludzi żyjących w związkach homoseksualnych, z drugiej natomiast pokazał się jako…konserwatywny krytyk i obrońca heteroseksualizmu, a przede wszystkim osoba dwulicowa! Wystarczy chociażby wspomnieć fragmenty dotyczące Andre Gide’a. Po śmierci poety, Lechoń zasmucony odejściem legendy swej młodości, pisze:

Wczoraj umarł Andre Gide. Już się wynoszą ostatni z pokolenia, które walczyło i zwyciężało, gdy byłem młody, które było legendą mej młodości. W tej chwili myślę o tej legendzie, którą Gide stworzył za swego życia i swoich pism, legendzie dziś słusznie dyskutowanej, ale w pewnym okresie potrzebnej i twórczej


Ale już zaledwie rok później, 14 stycznia 1952 roku, czytamy całkiem inną opinię o tym bojowniku o sprawy pederastów:

Prawie skończyłem to tomisko 'La Nouvelle Revue Française' o Gidzie. Cóż za mizeria! Nic w tym człowieku nie ma bohaterskiego, niezwykłego, wspaniałomyślnego i nawet w tej jednej sprawie, dla której narażał się dla opinii - w sprawie jego gustów seksualnych - wszystko życiowo układa mu się, nic nie jest w stanie zakłócić niezmiennego spokoju życia. (...) Kiedy złudzony najgłupszą propagandą pojechał do Rosji, chciał widzieć się ze Stalinem (opowiada o tym Guilloux), aby uzyskać ulgi dla pederastów. Oto hierarchia zagadnień tego człowieka.


To właśnie wspominany wcześniej Tomasik, w artykule Prototyp konserwatywnego homoseksualisty (źródło on-line: http://www.innastrona.pl/kult_ludzie_lechon.phtml) zauważył, że W Gidzie raziło Lechonia jednak nie tylko upominanie się o sprawy homoseksualistów, ale w ogóle poruszanie tej kwestii, na potwierdzenie czego zacytował zapis z Dziennika Lechonia, datowany na 7 marca 1952 roku: 'Ainst-soit-il', ostatnie co Gide napisał - cóż za świństwo, cóż za pustka! Ten starzec nad grobem opowiada, jak mu się udawało z chłopcami w Moskwie, oblizuje się na wspomnienie jakiegoś małego Arabczyka, wzdycha, żeby mieć go ze sobą na łożu śmierci.

Tomasik określa Dzienniki Lechonia mianem konsekwentnego konserwatyzmu, który autor monografii o polskich homopisarzach dostrzegł nie tylko w jego zakłamaniu dotyczącym własnej orientacji, ale także w postrzeganiu roli kobiet w społeczeństwie. W cytowanym powyżej artykule czytamy:
Niechęć do kobiet jest wręcz chorobliwa, Lechoń z upodobaniem zbiera wszystkie mizoginiczne anegdotki, a do rzadkości nie należą stwierdzenia w rodzaju: "Kobiety to wielkie dzieci. Z ich instynktem, urokiem, żądzą władzy, aktorstwem i zbrodniczością." (…). Także inne grupy nie są ocenione lepiej, poeta nie ma dobrego zdania o czarnych, a nawet... głuchoniemych. Widząc w autobusie cztery osoby rozmawiające na migi zanotuje: "Bardzo dziwne widowisko zupełnej zgody na nieszczęście albo braku poczucia nieszczęścia"
(źródło on-line: http://www.innastrona.pl/kult_ludzie_lechon.phtml).

Na przytoczenie zasługują również opinie Lechonia o swoich kolegach po piórze. Tomasik dokonał zestawienia najczęściej przewijających się epitetów. Ze znajomych przychylnie wypowiada się chyba jedynie o nieżyjącym już wówczas Boyu-Żeleńskim, dla reszty nie ma taryfy ulgowej: Iwaszkiewicz to idiota, Jastrun - grafoman, Broniewski - zapity, Nałkowska - bez cienia oryginalności. Nie ma dobrego słowa dla Krzywickiej, Czapskiego, Terleckiego. Nawet George Sand to potworna baba wściekła na macicę, a Eleonora Roosevelt - podszyta bolszewizmem baba , która zarabia na demokracji i humanitaryzmie. W liście do przyjaciela napisze: "Miłosz jako poeta jest to gówno psie" (…)

Krytyka innych nie idzie oczywiście u Lechonia w parze z krytycznością wobec siebie. Nowelom Iwaszkiewicza "Panny z Wilka" i "Nauczyciel" zarzuca, że są skłamane i zakłamane, a jednocześnie wspominając osiem "lat rozpusty" spędzonych w Paryżu stwierdza: "Muszę to kiedyś, oczywiście dobrze ukrywszy, o co chodzi, opisać w powieści." (…). Choć poruszanie tematów intymnych uważa za błahe i niesmaczne, także jego te kwestie bardzo interesują: "Mickiewicz i żona wariatka, Krasiński i żona niekochana, i Delfina, Słowacki - załgany zupełnie na ten temat - przepraszam, ale chyba onanista, jeżeli nie nieświadomy pederasta, Chopin - za słaby na George Sand i niezdolny zatrzymać innej kobiety. Wyspiański - ożeniony z rezygnacji z prostą kuchta." (…) (źródło on-line: http://www.innastrona.pl/kult_ludzie_lechon.phtml).

Nie można także uogólniać i nie dostrzec na kilkuset stronach kilku „perełek”, dowodów poetyckiej wrażliwości i literackiego talentu Lechonia, który stwierdził na przykład:
To, czego nam trzeba najbardziej, to złudzenia, że życie jest bajką, a także doszedł do wniosku, że życie ma wiele znaczeń, których nie można zamknąć w systemie zwierzenia - każde wyznanie zuboża.


Przede wszystkim nie można nie polubić po lekturze Dzienników ich autora. Nawet, jeśli irytuje czasami monotonia codziennych zapisków, denerwuje zakłamanie i obrzucanie „mięsem” homoseksualnych kolegów, bawi przewijające się określenie „najdroższa osoba”, to w chwili ataku chęci rzucenia grubym tomem o ścianę należy powtórzyć sobie 10 razy, że oto trzyma się w ręku historię-portret człowieka. Może to wystarczy…



Mapa serwisu: